POKOJÓWKA (z uśmiechem). Myślałam sobie, że jest tam, gdzie zawsze.
PANI BORKMAN. Gdzież-to?
POKOJÓWKA. No, u pani Wilton, jak ją nazywają.
PANI BORKMAN. Pani Wilton? przecież mój syn tak często tam nie bywa.
POKOJÓWKA (mrucząc, półgłosem). Słyszałam, że bywa tam dzień w dzień.
PANI BORKMAN. Czysta niedorzeczność, Maleno. Idź-że teraz do państwa Hinkel i staraj się znaléźć panicza.
POKOJÓWKA (podnosząc głowę). Mnie tam wszystko jedno. Już idę.
PANI BORKMAN (cofając się o krok). Co to ma znaczyć?
POKOJÓWKA (przestraszona, składa mimowolnie ręce). O Jezu!
PANI BORKMAN (szepcze jéj). Powiedz mu, żeby przyszedł natychmiast.
POKOJÓWKA (cicho). Rozumiem, proszę pani.
PANI BORKMAN (odzyskawszy panowanie nad sobą, zwraca się do Elli).
Czegóż on chce, tutaj, u mnie?
ELLA RENTHEIM. Chce probować porozumiéć się z tobą.
PANI BORKMAN. Dotąd nie probował tego nigdy.
ELLA RENTHEIM. Ale chce tego teraz.
PANI BORKMAN. Ostatni raz staliśmy wobec siebie przed sądem, gdym była wezwana, ażeby wyznać...
BORKMAN (zbliżając się). A dziś ja mam uczynić wyznanie.
PANI BORKMAN (patrząc na niego). Ty?
BORKMAN. Nie względem mojej winy, bo zna ją przecież świat cały.
PANI BORKMAN (z ciężkiém westchnieniem). Wielka prawda. Zna ją świat cały.
BORKMAN. Ale nie zna powodów mojej winy, ani dlaczego przewinić musiałem. Ludzie nie rozumieją, że to była konieczność dlatego, żem był, czém byłem, żem był Janem Gabryelem Borkmanem, a nie kim innym. I w tym względzie musisz wysłuchać mego wyznania.
PANI BORKMAN (wstrząsając głową). Napróżno! Popędy nie powinny miéć swobody; człowiek nie może im się poddawać.
BORKMAN. We własnych oczach swobodę miéć mogą.
PANI BORKMAN (czyni ręką ruch, jakby je odepchnąć chciała). Ach! daj już pokój! Dość długo zatapiałam się myślą w tych ponurych dziejach.