ERHARD (zapalając się). Jestem młody. Ja także chcę żyć, żyć swojém własném życiem.
ELLA RENTHEIM. I nie poświęcisz nawet kilku krótkich miesięcy, ażeby rzucić jasny promień na ostatnie chwile gasnącej istoty?
ERHARD. Nie mogę, ciotko! choćbym chciał, nie mogę.
ELLA RENTHEIM. Nawet dla miłości tej, która cię tak bardzo kocha?
ERHARD. Jak prawda, że żyję, ciotko... nie mogę.
PANI BORKMAN (patrząc mu bystro w oczy). I matka także cię nie zatrzyma?...
ERHARD. Matko, będę cię zawsze kochać, ale nie mogę dalej żyć tylko dla ciebie. To dla mnie nie jest życiem.
BORKMAN. No, to się zwiąż ze mną. Żyć — to znaczy pracować. Chodź, we dwóch pójdziemy w życie, pracując razem.
ERHARD (namiętnie). Ale ja teraz nie chcę pracować! bo jestem młody, a dotąd nigdy nie wiedziałem, że nim jestem. Teraz dopiero czuję młodość kipiącą w żyłach. Nie chcę pracować, tylko żyć, żyć!...
PANI BORKMAN (z bolesném przeczuciem). Czémże chcesz żyć, Erhardzie?
ERHARD (z błyszczącemi oczyma). Chcę żyć dla szczęścia.
PANI BORKMAN. I gdzież myślisz je znaleść?
ERHARD. Już je znalazłem.
PANI BORKMAN (z okrzykiem). Erhardzie!
ERHARD (do kogoś za drzwiami). Fanny! Możesz wejść teraz.
(Pani Wilton, z płaszczem zarzuconym na ramiona, staje we drzwiach).
PANI BORKMAN (z rękoma podniesionemi). Pani Wilton!
PANI WILTON (trochę onieśmielona rzuca na Erharda pytające spojrzenie). Mogę więc?...
ERHARD. Tak, możesz wejść, powiedziałem wszystko.
PANI WILTON (przyciszonym, lecz stanowczym tonem). Więc już wszystko wiadome; wyobrażam sobie, iż uważaną tu jestem za kogoś, co przyniósł domowi wielkie nieszczęście.
PANI BORKMAN (powoli, po chwili, w której dwie kobiety wzajem mierzą się oczyma). Zniweczyłaś pani ostatnie ogniwo, które mnie z życiem łączyło (zmienionym tonem). Ale pomimo wszystko, to czyste niepodobieństwo...
PANI WILTON. Rozumiem, że się to pani musi wydawać niepodobieństwem.