Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/780

Ta strona została przepisana.

ERHARD (trochę zmieszany). Skoro Fanny tak chce, to ja...
PANI BORKMAN (zimno). Kiedyż państwo wyjeżdżają, jeśli wolno zapytać?
PANI WILTON. Zaraz, téj nocy. Moje sanki stoją na drodze, przed willą Hinkelów.
PANI BORKMAN (patrząc na nią z góry). Aha! więc to był ów wieczór...
PANI WILTON (z uśmiechem). Nie było nikogo prócz mnie i Erharda, no i naturalnie, małéj Frydy.
PANI BORKMAN. A gdzież ona jest teraz?
PANI WILTON. Czeka na nas w powozie.
ERHARD (w przykrém pomieszaniu). Matko... Rozumiesz przecie... Chciałem ci téj całéj sceny oszczędzić... i wszystkim...
PANI BORKMAN (patrząc na niego obrażona). Chciałeś odjechać, nie pożegnawszy się ze mną?...
ERHARD. Zdawało mi się, że to będzie lepiej, lepiej dla obydwóch stron. Wszystko było gotowe, kufry upakowane, ale gdyś po mnie przysłała... (chce wziąć jéj rękę). Żegnaj, matko.
PANI BORKMAN (cofając ręce). Nie dotykaj mnie.
ERHARD (gotów do zgody) To twoje ostatnie słowo?
PANI BORKMAN (twardo). O, tak.
ERHARD (zwracając się do Elli). Żegnaj mi więc, ciotko!
ELLA RENTHEIM (ściskając mu ręce). Żegnaj, Erhardzie. używaj życia i bądź tak szczęśliwy, jak tylko być można..
ERHARD. Och! dziękuję, dziękuję! (kłania się Borkmanowi). Żegnam, ojcze (szepce do pani Wilton). Wychodźmy, jak można najprędzej.
PANI WILTON (cicho). Chodźmy!
PANI BORKMAN (ze złośliwym uśmiechem). Czy pani sądzi, że dobrze robisz, biorąc z sobą tę młodę dziewczynę?
PANI WILTON (uśmiechając się wzajem nawpół z ironią nawpół seryo). Mężczyźni są tak niestali i kobiety także, iż kiedy Erhard się mną znudzi, a ja nim — będzie dobrze dla nas obojga, że biedny człowiek będzie miał kogoś w zapasie.
PANI BORKMAN. Ale pani sama?
PANI WILTON. O! ja sobie dam radę, możesz być pani tego pewną. Żegnam państwa (kłania się i wychodzi drzwiami wchodowemi, Erhard zatrzymuje się chwilę, jakby niepewny; ale zwraca się do drzwi i wychodzi za nią).
PANI BORKMAN (załamując opuszczone ręce). Bezdzietna!
BORKMAN (Jednocześnie dochodząc do postanowienia). Więc pójdę sam, wśród burzy. Kapelusz, płaszcz!...

(Idzie śpiesznie do drzwi).