BORKMAN (z pytającém spojrzeniem). Jakto?
FOLDAL. Pisze, że wyjeżdżają jutro rano, bardzo wcześnie.
BORKMAN. Jakto jutro? Ona to pisze?
FOLDAL (śmiejąc się, zaciera ręce). No tak, ale widzisz i ja nie w ciemię bity. Idę zaraz do pani Wilton...
BORKMAN. Teraz? po nocy?
FOLDAL. Boże mój! Przecież to jeszcze nie tak bardzo późno, a choćby drzwi były już zamknięte, dodzwonię się przecież. Nic nie pomoże, bo ja muszę zobaczyć Frydę przed wyjazdem. Więc dobranoc państwu.
BORKMAN. Posłuchaj, mój biedny Wilhelmie: możesz sobie téj męczącéj drogi oszczędzić...
FOLDAL. Ach! myślisz o mojéj nodze...
BORKMAN. Tak, a oprócz tego nie dostałbyś się do domu pani Wilton.
FOLDAL. Cóż znowu! Będę dzwonił i dzwonił, dopóki mi kto nie otworzy, bo ja Frydę muszę zobaczyć i zobaczę.
ELLA RENTHEIM. Pańska córka już wyjechała.
FOLDAL (jakby gromem rażony). Frydy już niéma? Pani to wié z pewnością? Skąd się pani dowiedziała?
BORKMAN. Dowiedzieliśmy się od jéj przyszłego nauczyciela.
FOLDAL. Tak? A któż to jest?
BORKMAN. Niejaki student, Erhard Borkman.
FOLDAL (z największą radością). Twój syn jedzie z niemi?
BORKMAN. Tak jest. Ma on pomagać pani Wilton w kształceniu Frydy.
FOLDAL. Bogu niech będą dzięki, bo dziecko znajduje się w najlepszych rękach. Czy to jednak zupełnie pewne, że ona już z nim odjechała?
BORKMAN. Jechała razem z niemi w tych sankach, które cię przejechały na drodze.
FOLDAL (składając ręce). Jezu! w tych prześlicznych sankach jechała moja mała Fryda?
BORKMAN. Tak, tak, Wilhelmie. Twoja córka siedzi w puchu i Erhard Borkman także. Tak... Czyś zauważył srebrne dzwonki?
FOLDAL. Doprawdy? srebrne dzwonki, mówisz? Więc to były srebrne dzwonki? prawdziwie srebrne?
BORKMAN. Możesz być tego pewny. Wszystko tam było prawdziwe zewnętrznie... jak i wewnętrznie.
FOLDAL (ciągle w zachwycie). Szczególna rzecz, jak to czasem spada szczęście na człowieka! To trochę moich poetycznych zdolności przeszło na Frydę jako zdolność muzyczna, więc nie napróżno byłem