Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/789

Ta strona została przepisana.

BORKMAN (pokazując krajobraz). Widzisz, jaki tam ukazuje się widok otwarty, swobodny?
ELLA RENTHEIM. Niegdyś siadaliśmy nieraz na téj ławce i spoglądali w dal jeszcze głębszą.
BORKMAN. Był to świat marzeń.
ELLA RENTHEIM (przytakując smutnie). Były to marzenia naszego życia. Teraz wszystko śniegiem pokryte, stare drzewo uschło.
BORKMAN (nie słysząc jej). Czy widzisz dymy, podnoszące się z kominów wielkich parowców tam nad wodą?
ELLA RENTHEIM. Nie.
BORKMAN. Ja je widzę: podnoszą się, opadają, wiążą się, opływają całą ziemię. Tchną duszę — światło, ciepło, w tysiące ukrytych miejscowości. Tworzyć je — było to niegdyś mojém marzeniem.
ELLA RENTHEIM (powoli). I to pozostało marzeniem.
BORKMAN. Tak, pozostało marzeniem. (Nasłuchuje). A tam, w dole na rzece — słuchaj. Idą fabryki. Moje fabryki! Te wszystkie, które stworzyć chciałem. Słuchaj! jak one idą! Mają nocną robotę. Idą dzień i noc. Słuchaj, słuchaj: kręcą się koła, błyskają walce. Ciągle w kółko, ciągle w kółko. Czy słyszysz, Ello?
ELLA RENTHEIM. Nie.
BORKMAN. Ja słyszę.
ELLA RENTHEIM (z niepokojem). Sądzę, Janie, że się mylisz.
BORKMAN (zapalając się coraz więcéj). Ale wiesz, to wszystko są tylko znaki zewnętrzne tego królestwa...
ELLA RENTHEIM. Królestwa. mówisz? Jakiego królestwa?
BORKMAN. Naturalnie mego. Tego królestwa, które obejmowałem prawie w posiadanie wtedy — wtedy kiedy umarłem.
ELLA RENTHEIM (przerażona, po cichu): Ach! Janie, Janie!
BORKMAN. I ono teraz tu leży bezbronne, bez pana, zdane na łaskę i rabunek rozbójników! Ello, czy widzisz te łańcuchy gór — tam w dali jedne nad drugiemi? One się podnoszą, wydobywają na wierzch. Tam jest moje wielkie, nieobjęte, niewyczerpane królestwo.
ELLA RENTHEIM. Ach! Janie, z tego królestwa wieją lodowate podmuchy.
BORKMAN. Dla mnie są one jakby powiewem życia. Zdaje mi się, że w ten sposób witają mnie poddane mi duchy. One czują te uwięzione miliony i te żyły kruszcu, wyciągają do mnie swe poranione, rozczłonkowane, czarowne ramiona. Widziałem je przed sobą jakby żywe duchy téj nocy, kiedy stałem w skarbcu banku z latarnią w ręku. One chciały wówczas być oswobodzone, a jam próbował to uczynić... ale nie zdołałem... Skarb znowu zapadł w głębię. (Wyciągając ręce). Ja wam wypowiem to szeptem, wpośród ciszy nocnej. Ja was kocham, was, co w pozornéj śmierci leżycie tam w głębi i cieniu.