Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/107

Ta strona została skorygowana.
— 103 —

Cierzan się zmieszał. Bolesny uśmiech zaigrał mu na ustach.
— A.... — skinął ręką — doktor, jak zwykle, głupstwa gada.... Otóż, o czem mówiliśmy? Ja pana tak, prawie, jak znam — i choć nie wysuwałem się naprzód, jak tamci, to przecież mogę być panu bardziej, niż oni, użytecznym.... Mieszkam w swoich meblach — nie tak, jak oni. Nie bój się pan. Stefci u mnie niema. Pojechała. Bóg ją raczy wiedzieć, gdzie... Mogę też panu być pomocnym przy wyszukaniu roboty. Ludzi tu znam.... No i jakże?
Wyciągnął do Homicza rękę. Ten wahać się przez chwilę zdawał; ale dr. Gryziński, którego widocznie interesowała grupa dwóch młodych ludzi, zainterweniował:
— No.... no — zwrócił się do Szczepana — nie masz, co czekać. Przyjmuj i nie ociągaj się. Lepiej trafić nie możesz....
Homicz położył dłoń na ręku blondyna — i uścisnął ją serdecznie.
— Ot i pakt zawarty! — zauważył żartobliwie Gryziński.
Milczeli przez chwilę a potem odezwał się Cierzan:
— Niedługo pan zapewne zechce pójść spać.... Zmęczenie z podróży zawsze czuć się daje. I ja też długo siedziećbym nie chciał.
— Naturalnie! — odrzekł Homicz.