Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/109

Ta strona została przepisana.
— 105 —

— Alboż go państwo znacie? — odpowiedział pytaniem Homicz.
— Jak zły szeląg.
— Może to inna osoba — protestował Homicz — ten pan z okrętu, to bardzo elegancki jegomość....
— Naturalnie! Pachnie, jak cały skład perfumeryi, szwargoce wszystkiemi językami świata i obwiesza się brylantami, dyabli zresztą wiedzą, czy prawdziwemi.... Wyjeżdża z Ameryki obdarty, ale wraca tu z powrotem, wysztafirowany, jak kokietka. Znamy to ziółko aż za bardzo!
— A więc któż to jest w rezultacie ten pan? — pytał nieco skonfudowany Szczepan.
Tu dr. Gryziński nachylił się mu do ucha i rzekł głosem przyciszonym:
— To szpice] polityczny.... policyjna sztuka. Trzeba się go strzedz!
Wszyscy inni to potwierdzili.
Niemiłe to wywarło wrażenie na Homiczu.
Polak każdy wrodzony ma wstręt do szpiegów, tem bardziej Homicz, trochę spiskowiec. Niemiło mu się zrobiło, gdy pomyślał, że „szpiegowi“ jeszcze poprzedniego dnia podawał rękę. Jakże to powierzchowność może mylić! I mimo woli wstrząsł się na myśl, że niejeden z tych ludzi, z którymi tak mu dziś wesoło, jest może także skończonym łotrem. Odszedł mu smak od całej tej kompanii.