Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/113

Ta strona została przepisana.
— 109 —

Zbliżała się godzina jedenasta. Czas było wyprawić „robaczków” precz. Godziny wydawania wieczerzy dawno się już skończyły. Godzina lita była kresem wszelkich hec.
„Mateczka“, ujrzawszy Morskiego, aż za głowę się wzięła.
— A z jakimże to deszczem spadliście, stary wisusie? — pytała — Znowu mi tu na parę dni po bu rzycie moich wszystkich robaczków.
Stary tylko się śmiał na tę apostrofę i pokręcał siwego wąsa z uciechy.
— Jo.... jo — mówił — rychtyg mówicie, mateczko.... Poburzyć nie poburzę, a że ich dziś na całą noc na boom wezmę.... that's the fact. A przedtem ino prośba do mateczki... nie odmówicie, prawda?!
Ale „Mateczka“ protestowała.
— Znam ja wasze prośby.... nic z tego! Pewno jaka hulanka. Już późno.... Idźcie sobie gdzieindziej.
Protest ten nie był skuteczny.
Przybyły hulaka wyprostował się — i huknął:
— A no, jakem Morski, tak tego nie będzie.... Musi być wszystko po porządku. Dziesięć lat znamy się z mateczką i nigdy mnie ztąd nie odpędzono jeszcze ode drzwi!
„Matka” już się uśmiechała. Morski z całą siłą uderzył się w piersi.