Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/116

Ta strona została przepisana.
— 112 —

kelnerów, niema już prawie nikogo — tylko z sąsiedniego gabinetu odzywa się piskliwy głos jakiejś zapóżnionej nocnej piękności.
„Dr.“ Gryziński oparł się łokciami o stół — i mówi:
— Życie jest podłe.... yes, sir.... podłe!
Długi Łeosz, kantorzysta, stojąc pośród sali, deklamuje z zapałem (i z czkawką), „Czarny szal“. Przy fortepianie siedzą „Trusia“ z „profesorem“ Bombalińskim — i dysputują nad bardzo ważną kwestyą: czy kura, mająca znieść jajko, gdacze z tonu cis czy też przeciwnie z fis.
W kącie siadł Morski z Homiczem.
Stary birbant jest strasznie pijany. Homicz (mówiąc nawiasem, uważano go nawet w Warszawie za jedną z głów „najtęższych” pod względem trunku) — dość mocno podniecony.
Morski przyczepił się do Homicza, jak oset; prawie nie puszcza go od siebie. Poczuł jak powiadał, „wielkie upodobanie” do „grynhorna”.
I teraz bełkoce mu coś, czego Homicz nie jest w stanie zrozumieć, jakieś napomnienie czy też uwagę.
Homicz myśli sobie:
— A jednak to wszystko dyabelnie nudne.... Co oni widzą w tem za zabawę?
I przed oczyma jego ducha staje idealna, zadumana, a tak poważna i rozumna twarzyczka Jadwigi.