Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/120

Ta strona została przepisana.
— 116 —

Niósł go Homicz z jednym z kelnerów, a starzec, niesiony, darł piersi, rzucał się i zdawał się czegoś szukać przy sobie.
Wkrótce też przybył i doktor.
Dopiero o 8ej czy 9ej rano, wyekspedyowawszy przytomnego już, ale ciężko chorego Morskiego powozem do hotelu, Homicz i „dr.” Gryziński opuszcza i wspaniały „saloon” na 3ej Avenue.
— Odprowadzę pana teraz do mieszkania pańskiego przyszłego szlafkamrata, Cierzana mówił „dr.” do Homicza — Czas się wyspać....
Szczepan był blady i milczący. Odpowiedział tylko skinieniem głowy.
Szli tak przez chwilę.
— Ale jednak, co za niezwykła scena! — zauważył nagle Homicz.
„Dr.” pokiwał głową.
— Niezwykła, to niezwykła.... Widzę u niego coś podobnego trzeci raz. Sens moralny: albo obłęd pijacki.... delirium tremens.... albo ten człowiek.... ma coś strasznego na sumieniu. Niech go tam! nie my będziemy za niego odpowiadali, a kompan dobry jest i jak funduje, to.... dycht.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Około tego samego czasu, pociąg wiozący Jadwigę przybył do celu.
— Cleveland! — odezwały się wołania.