Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/121

Ta strona została przepisana.
— 117 —

Ostatnie jęki dzwonu umilkły z lokomotywy. Syknęły ostatnie strumienie wypuszczonej na zewnątrz pary.... Pociąg stanął.
Jadwiga ukazała się na galeryjce wagonu.
Blada była i zmęczona, ale oczy jej promieniały ogniem woli. W ręku niosła maleńką tylko walizkę i parasol; przewieszony miała przez ramię pakuneczek jakiś na rzemieniach. Zeszła powoli po schodach wagonu — i skierowała się na peron.
Tu postawiła walizkę na podłodze i namyślała się przez chwilę.
Chwila czynu się zbliżała.
Była teraz sama ostatecznie.... Sama radzić sobie musiała. Nikogo z nią i przy niej. I w tej chwili mignęła jej przed wzrokiem myśli żwawa i dzielna postać Homicza.
— Ha.... cóż robić... — westchnęła.
Nie zginie przecież! Język to grunt. Szczęściem, zna język angielski — i ta znajomość języka już jej wiele oddała usług. Nie myślała sama, ucząc się go niegdy w Hamburgu, że tak to ważna rzecz; a cioteczka Biechońska nieraz z niej z tego powodu żartowała, twierdząc, że zamierza chyba wyjść za mąż za jakiego „królewicza angielskiego!“
Na myśl o ciotce — ileż tysięcy mil od niej oddalonej! — gardło Jadwigi ścisnęło spazmatyczne łkanie.