Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/153

Ta strona została przepisana.
— 149 —

przewącham. Taki już mam psi talent... A w tobie, mój drogi chłopcze, widzę przeciwnie serce, duszę i energię... widzę materyał. Ale za to widzę i pewną lekkość. To cię możę zabić, szczególniej w tych naszych łajdackich stosunkach, śród tej naszej cyganeryi nowojorskiej... Zginąć tu możesz i zmarnieć z kretesem. Jedyne ci radzę lekarstwo.... Zmykaj ztąd, pókiś cały i póki masz za co.
— Jakże to? — pytał Szczepan zdziwiony — Do Europy mam jechać z powrotem?!
— O, nie... Przyjechałeś tu, musiałeś więc mieć przyczyny... Siedź więc. Zresztą tu w Ameryce, jest pole dla tych, którym sił nie brak i woli. Ale na New York rzuć kamieniem... Opuść go, jeśli chcesz żyć śród Polaków, bo pomiędzy nami zginiesz. Jedź gdzie na Zachód, na Południe, na Północ, gdzie chcesz. Obierz sobie za miejsce pobytu farmę czy olbrzymie miasto fabryczne, kop węgle w Pennsylwanii, albo pal w piecu pod pokładem parowca, żeglującego po jeziorze Michigan, ale tylko tu nie zostawaj...
Szczepan czuł, że z ust tego człowieka, na pozór tak nędznego moralnie, otrzymuje jedną z najważniejszych przestróg życiowych. Słuchał bardzo uważnie.
— Nie radziłbym ci tego — ciągnął dalej Gryziński — gdybyś nie był Polakiem... Dla Niemca, Francuza, Włocha, nasz New York nie przedstawia żadnego niebezpieczeństwa, o