Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/158

Ta strona została przepisana.
— 154 —

Skończył. Głowę oparł na rękach i z podełba patrzał na Szczepana.
Ten rozmyślał przez długą chwilę. Nie mógł się ochronić zdziwieniu: zkąd w tym człowieku, tak na pozór zepsutym, tyle prawdy i wiary. Ale przypomniał sobie to, co mu przy jakiejś sposobności powiedziała Jadwiga, że „prawda niekiedy wytryska i z ust najbrudniejszych” i że „niema serca tak złego, na którego dnie nie możnaby znaleźć nieraz źdźbła dobra“ — i oto na myśl o Jadwidze, odrazu powziął postanowienie. Powiedział sobie:
— A więc posłucham go.... Pójdę pomiędzy tych, którzy pracują....
Zastanawiał się teraz, w jaki sposób ma to uczynić. Zapyta doktora. On mu poradzi. Pojedzie więc.... dla czegoby nie do Cleveland? Tam przecież także są i pracują Polacy....
Schylił głowę ku stołowi, na którym leżała świeża jeszcze od farby drukarskiej popołudniowa gazeta niemiecka, którą przed chwilą rzucił na stół chłopiec-roznosiciel. Był to „Herald“. Myśli Homicza znajdowały się w tej chwili daleko; oko tylko machinalnie wodziło po nagłówkach artykułów i telegramów, którymi była upstrzona pierwsza stronnica gazety.
Naraz zadrżał....
Wzrok jego zatrzymał się na dwóch czarnych liniach u góry szóstej szpalty. Brzmiały one (w przekładzie), jak następuje: