Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/166

Ta strona została przepisana.
— 162 —

szczuplała i jakby pociemniała. Oczy, zdaje się, zapadły w głąb policzków i świecą jakimś przykrym blaskiem. Przeszła ciężką chorobę, a cierpienie wypisało na jej twarzy swe ślady. Uśmiech teraz bardzo rzadkim jest na jej listach gościem; jakaś myśl smutna i poważna, rozsiadła się na jej czole gładkiem i białem, jak alabaster.
Na Szczepanie najmniej może znać wpływ tych kilku miesięcy.
Rozrósł się tylko i zmężniał. Ręce, pomimo że to niedziela, ma jakieś aż brunatne od pracy. Zresztą jest to ta sama twarz otwarta i uśmiechnięta, usta purpurowe, młodzieńcza energia i siła tryska mu z oczu; tylko więcej w nich powagi i myśli.
Szczepan, gdy wszedł, wyjął z kieszeni żakieta cztery czy pięć kopert, popieczętowanych i okrytych markami — i rzucił je na stół.
— Przed nabożeństwem byłem na poczcie po listy — rzekł — jest tego cała kupa. Hura! Będzie co czytać całe popołudnie.
Obie kobiety i niedźwiedziowaty Połubajtys zbliżyli się do stołu. Oglądali i przerzucali listy. Litwin odłączył trzy z nich i rzekł, uśmiechając się do żony:
— Te.... to dla nas, Manieczko.... Jeden z Warszawy, drugi od moich ze Święcian, trzeci z Pittsburga.