Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/178

Ta strona została przepisana.
— 174 —

mny jastrząb ściska w powietrzu małą, bielutką gołąbkę.
Tak i pożenili się, coś w dwa tygodnie po tym uścisku (za jedną zapowiedzią).
Kapłan katolicki powiązał ich dłonie stułą, wymawiając słowa przysięgi po polsku, a o błogosławieństwo na nowe pożycie posłali do Europy (nie oczekując na nie odpowiedzi) — listy rekomendowane. Jednocześnie jakiś reporter którejś z gazet pittsburskich wyszperał całą historyę oszustwa, którego padli ofiarą oraz romantycznego ich małżeństwa i (naturalnie z masą kłamstw i dodatków!) puścił to wszystko w świat.
Odtąd los ich jakoś się poprawił.
Dowiedziawszy się o wszystkiem z gazet, zainteresowali się młodą parą dwaj niegdy wspólnicy ś. p. Walentego, pp. Biermeyer i Meyerbier, dwa poczciwe, a grube, jak beczki z piwem Niemczyska, którzy po 15tu latach wspólnej z nieboszczykiem pracy poczuwali się przecież do pewnej dla niego sympatyi... Jeden z Niemców obiecał wyłożyć wszystkie koszta na proces przeciw Langowi i Boguszowi — i istotnie proces taki rozpoczął, powierzywszy sprawę jednemu z najuczciwszych w Pittsburgu adwokatów; była ztąd nadzieja odzyskania przynajmniej tej części spadku, której Lang dotąd nie zdołał ukraść, a ewentualnie i wsadzenia samego Langa do kryminału. Drugi