Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/180

Ta strona została przepisana.
— 176 —

rozgorączkowany. W wagonie spał nie wiele, a dużo myślał.
Gdy stanął na bruku obcego miasta, trząsł się od febry.
— Co z nią jest — pytał sam siebie — Żyje? Czy może już słoneczny jej uśmiech zastygł na zawsze?.... Wszak 36 godzin upłynę ło od chwili wypadku....
I cały na tę myśl w ogniu stawał.
Sam nie wiedział dobrze, co robić.... Coś robić musiał! Poszedł naprzód. Pomiędzy chłopcami, sprzedającymi gazety na dworcu kolei, rozpytał, się o gazetę niemiecką.... Znalazł taką — i zagłębił się w jej czytanie. Nie był w tem biegły; trudno mu było oryentować się pośród gotyckich głosek niemiecczyzny. Ale wytężał wzrok i umysł.... Żarł oczyma tekst. Nareszcie znalazł — i odetchnął.
„Żyję — jest wciąż jeszcze nieprzytomna, ale żyć będzie”.
Tak donosiła gazeta. Wzrokiem chłonął krótki jej artykulik — i Opatrzności za łaski jej dziękował tysiąckrotnie.
Leży w szpitalu miejskim. On tam zaraz pojedzie. Nie wie, gdzie to jest — mniejsza. Wyszedł, pozostawiwszy skromny pakunek na dworcu za marką. Wsiadł do doróżki i w łamanej niemiecczyźnie kazał się wieźć do szpitala.