Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/212

Ta strona została przepisana.
— 208 —

Chciał coś rzec, ale „boss” nie dopuścił go do słowa.
— No... no, tylko bez głupstw, jak na okręcie z tą „purse”. Tam co innego.... Tu jesteś pan Amerykaninem, a nie „grynhornem”. Powinieneś wiedzieć, co to dolar. Oszczędziłeś pan fabryce wydatku, fabryka pana wynagradza. To nie faramuszki z ratowaniem kobiet.... Zresztą musisz pan wiedzieć, że u mnie jest jedna reguła: słuchać i pełnić, co każę — albo iść precz....
Mówił to już wprost szorstko.
Skinął ręką na znak, że audyencya skończona. Szczepan wziął książeczkę bankową z jego ręki, skłonił się i wyszedł. Istotnie od czasu pobytu na tym zaoceanowym lądzie zmieniło się wiele jego wyobrażeń i pojęć. Zrozumiał, że nagroda za praktyczną przysługę może być wyrażoną — w dolarach.
Od tego widzenia z panem Mallory, szczęściło się jakoś w fabryce Szczepanowi.
Superintendent był mu bardzo przychylnym. Dawano mu sposobność wykazania swych uzdolnień; powierzano czynności bardziej skomplikowane i poważniejsze; podwyższono wreszcie zarobek. On sam pracował, jak Murzyn — i jedocześnie uczył się namiętnie. Sypiał zaledwo po parę godzin na dobę.
Cały poświęcił się teraz elektryczności.
Za oszczędności, jakie potrafił robić na