Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/214

Ta strona została przepisana.
— 210 —

Jadwigi, rzadko zresztą się ukazujący, blask jej oczu, dźwięk jej głosu były mu drogowskazami, za którymi szedł naprzód.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pozostawiliśmy w ową niedzielę wiosenną naszych czworo znajomych — przy obiedzie.
W półtorej godziny potem, troje z nich siedzi w uprzątniętej już jadalni czy tam pracowni.
Są to Połubajtys, Mania i Homicz.
Dwoje młodych małżonków, odcyfrowawszy przy pomocy Szczepana list od adwokata z Pittsburga, z którego dowiedzieli się, że sprawa ich o połowę spadku po ś. p. Walentym idzie jak najlepiej i że nawet trafiono na pewne ślady oszusta-adwokata Langa aż gdzieś w Colorado, bawią się teraz czytaniem listów od rodziny z Europy.
Jest to istotna zabawka.
Śmieszków przy tem co niemiara. Nic w tych listach bardzo ważnego; najwięcej uścisków i pozdrowień. Mania opowiada Jankowi o swoich, on jej o swoich. Czasem przy tej sposobności przyjdzie pomiędzy nimi do krótkiego sporu, a częściej jeszcze — do pieszczot.
— Mama posyła każdemu z nas po sto całusów — mówi Mania.
— To oddaj mi moje sto — proponuje z powagą Jan.
— Ty, niedźwiedziu....