Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/221

Ta strona została przepisana.
— 217 —

jego obecności. I teraz odpowiedział Litwinowi tylko znaczącem spojrzeniem. Szczepan dorozumiał się — i chciał wstać; ale przeszkodził temu Połubajtys.
— To nasz brat i dzielny zuch — rzekł do przybyłego — możecie przy nim gadać wszystko... Ja i on to jedno.
Walenty spojrzał jeszcze podejrzliwie na Homicza, wreszcie machnął ręką.
— Ano.... niech ta będzie. Choć Bogiem a prawdą, niema ta nic tak bardzo ważnego do gadania — tu zatrzymał się i po chwili dopiero zapytał wprost Litwina: — No, i co też wy myślicie o tych tam strajkach, o których ludzie tak teraz plotą?
Pytanie było nieoczekiwane, a zbyt ogólne, to też Litwin nie wiedział, co właściwie ma odpowiedzieć.
— Niby wedle czego to mówicie?.... — odrzekł.
I Walenty sam rozumiał, że nie dość jasno postawił kwestyę.
Rozgadał się obszerniej.... Chodzi teraz i po fabrykach i po okolicy taka między ludźmi gadka, że kompania za mało płaci, a ludzi okropnie uciemięża. Obcinają ci psie juchy, „pejdę” prawie co nie tydzień; każą robić na sztukę i dają taką robotę, że człowiek nie obstoi; „bossy” i „formany” wymyślają narodowi od pogańskich wyrazów, a jak nie, to