Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/224

Ta strona została przepisana.
— 220 —

— Jakem dziś wracał z kościoła, tak mi jakieś chłopaczysko do ręki tę oto czerwoną kartkę wcisnęło. Przeczytajcie no, bo mnie to z czytaniem trudno....
Połubajtys zaczął głośno czytać.
Była to wydrukowana na bibulastym świstku jakaś niebardzo mądra, ale za to bardzo krwiożercza odezwa. Drukowana była ćwieczkami, lichą polszczyzną, z błędami. Piorunowała na kapitalistów, nazywała ich złodziejami, podlecami i „świniami“ (sic), tuczącemi się krwią i potem robotnika. Wzywała do wymordowania ich, ukamienowania, zdynamitowania. Radziła strajk i tymczasowo tajne zorganizowanie się robotnika. W rezultacie wzywała wszystkich „dobrze myślących“ do zgromadzenia się na „mityng“ przy saloonie Jenkinsa (była to stara rudera pod lasem, niebardzo dobrej używająca sławy) wieczorem o godz. 7ej tego samego dnia. Podpisany był pod tem: — Komitet.
Walenty słuchał uważnie czytania. Widać było zreszą, że tekst odezwy już zna.
— No i jakże?! — zapytał — pójdzieta?
Połubajtys sam nie wiedział, co odpowiedzieć. Ale za to Homicz zabrał teraz głos:
— Ja nie pójdę, a i wam także obydwom chodzić nie radzę. A dla tego nie radzę, bo jesteście uczciwi ludzie i dzielni robotnicy. Najpierw sama odezwa mi się nie podoba. Ten,