Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/247

Ta strona została przepisana.
— 243 —

zwany został „papą” od znacznej ilości dzieci; przeciwnie nie był nietylko dzietnym, ale i żonatym (o ile sam wiedział). Nazwę „Papy” nadano mu, ze względu na wiek i na to, że był jednym z najstarszych w osadzie obywateli. Był to stary mulat z ogromną łysiną i dużemi kępami siwych włosów zamiast brwi nad oczyma, z nieodstępną fajką georgijakiego tytuniu w gębie i psem zwanym Bud przy boku. Urodził się on jeszcze kiedyś niewolnikiem, walczył potem podczas wojny domowej w szeregach Południowców, był następnie wędrownym „minstrelem”, wreszcie osiadł tutaj w górach pennsylvańskich i powoli dorobił się „hotelu”. Ów hotel był to jeden z najparadniejszych, a w każdym razie największy w osadzie budynek, ba! — większy nawet od sąsiedniego ratusza wiejskiego (Town hall), odznaczającego się tem, że miał na froncie kopułkę, a w niej dzwonek na ewentualne alarmy ogniowe.
Zresztą owe alarmy zdarzały się tutaj bardzo rzadko, prawie tak rzadko, jak obcy goście w hotelu „Papy” Cummingsa.
Ów ratusz wiejski, zarówno jak i hotel stały przy jedynym „byznesowym” placyku osady X., zwanym krótko „Square”. — Obok skupiły się i inne „byznesy”, jak np. szewc, który jednocześnie sprzedawał kapelusze, „ice cream” (lody) i gwoździe do podków; dwie grocernie, w których można było kupić literalnie wszystko; jeszcze jeden „saloon”;