Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/256

Ta strona została przepisana.
— 252 —

na podłogę. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni, widocznie po rewolwer, ale napróżno. Ręka jego w tej chwili znalazła się w kleszczach potężnej lewicy Szczepana. Prawą ręką Homicz usiłował mu wydrzeć początek dopiero co kreślonego listu, — Kaliski zacisnął jednak papier w pięści.
Zaczęło się szamotanie.
Podczas milczącej walki, myśli przebiegały im przez głowę, jak błyskawice. „Jego listy, jego papier!“ mówił sam do siebie Homicz, „a nasza tajemnica będzie jasna, jak dzieli!” Kaliski zaś myślał: „Już wiem, co to za człowiek, to ten przeklęty głupiec z okrętu.... Czego chce? Papierów.... Tem gorzej dla niego! Nie dostanie ich, chyba ja trupem padnę!“
Milczeli, sapiąc ciężko.
Kaliski rozumiał, że krzyk sprowadziłby pomoc.... Ale on nie chciałby mieszać na razie w swoje sprawy ludzi. Czuł, że jest słabszym i że uległby niezadługo. Oczekiwał przecież co chwila jakiejś pomocy czy interwencyi. Spoglądał na drzwi. Jeśli te drzwi się nie otworzą, jeśli nie nadejdzie ten, kogo czeka, będzie musiat krzyknąć....
Już Szczepan trzymał go żelaznemi rękoma za ramiona, już szpieg otwierał usta...
Gdy oto istotnie ktoś znów zapukał trzy razy do drzwi. Po czerwonej od wysiłku twarzy Kaliskiego przebiegł uśmiech.