Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/259

Ta strona została przepisana.
— 255 —

kojenie.... Rzeczywiście, w tej chwili drzwi numeru, najbliższego schodów, otworzyły się.
Co robić?
Szczepan nie namyślał się.... Poprawił ubranie, zmusił twarz do wyrazu spokoju i obojętności — i krokiem zwykłym, nie śpiesząc się, skierował się ku schodom. Drzwi ostatniej izdebki były istotnie otwarte, a w progu grupowały się trzy zaciekawione postacie kobiece. Dwie były to Murzynki, jedna dorosła i otyła, druga niemal dziecko, obie w odzieży mocno zaniedbanej. Od ich hebanowego tła korzystnie odbijała postać młodej kobiety białej, o twarzyczce ładnej, choć malowaniem zepsutej i czerwonych zmysłowych ustach; ubrana była w długą, zniszczoną suknię, podobną do peniuaru, a długie blond włosy miała rozpuszczone na plecy...
Był to obrazek efetowny; to też przyciągnął uwagę Szczepana.
Podniósł wzrok na twarz białej kobiety — i nie mógł go od niej oderwać. Twarz jego, przed chwilą czerwona od napływu krwi, od razu pobladła. Ręka mimowoli wyciągnęła się do tego zjawiska.
I ona była równie wzruszoną. Spuściła oczy — i czerwony, jak krew, rumieniec wstydu oblał jej czoło.
— Pan.... ty.... tutaj — wyszeptała.
— Pani.... — zaczął on.