Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/268

Ta strona została przepisana.
— 264 —

Ubożuchny to był kościółek, drewniany, maleńki, dość niekształtnie z belek zbudowany; wnętrze miał puste prawie; skromny ołtarz jeden i parę obrazów, lampka, konfesyonał i ławek kilka stanowiły cały jego wewnętrzny aparat, — ale jakkolwiek był biednym ów kościółek, o wiele mizerniejszą i biedniejszą wydawała się owa t. zw. „plebanka”, stojąca obok, tylko przez miedzę. Była to chałupinka jednopiętrowa, ledwo sklecona, chyląca się na bok, przygniecona, czarna, jakiejbyś węglarzowi lub smolarzowi nie dał za mieszkanie.... Więcej, jak trzy izby poprzeczne, w sobie nie mieściła; okna miała maleńkie, pokrzywione.
Po schodkach koszlawych, z boku do izdebki przystawionych, weszła Jadwiga do wnętrza.
Był tu paradny pokój proboszcza, biedactwo jeszcze większe wewnątrz, aniżeli na zewnątrz. Ściany wapnem pomazane, modlitewnik, parę stołków, na ścianach obrazy, w głębi wązkie łóżko ascety — oto i wszystko. Z drugiego pokoju widniało parę ławek prostych; tam była szkoła, w której proboszcz obowiązki nauczyciela pełnił, jeśli byli uczniowie. W trzecim i ostatnim na kuchnię przeznaczonym, legał dziad-zakrystyan i jego baba, kucharka i gospodyni w tem zaiste pustelniczem, plebańskiem obejściu.