Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/293

Ta strona została przepisana.
— 289 —

Szeryf gwizdnął. Ze drzwi bocznych wyszedł jeden z jego pomocników, drab wysoki i kiepsko ubrany; na piersi miał gwiazdę metalową.
— Kajdanki.... — rzekł krótko szeryf.
Drab zbliżył się do Szczepana. Temu krew uderzyła do głowy. Przez jednę sekundę myślał o walce. Ale zrozumiał, że to szaleństwo.... Ilu takich ludzi tam ukrytych za drzwiami? — kto wie.... W milczeniu wyciągnął ręce do draba.
Już mu miano włożyć kajdanki na ręce... Ale w tej chwili nastąpiła dywersya.
Skrzypnęły drzwi z drugiego boku pokoju — i w nich ukazała się posągowa postać pana Andrew J. Mallory.
— To zbyteczne — rzekł naczelny dyrektor fabryki i skinął ręką — Tego człowieka znam i ręczę za niego.... Pozostanie u nas w pracy.... Kaźcie mu tylko dać słowo honoru, że nikomu nie powie o tem, co się działo przed chwilą.
I wyszedł.
Stało się stosownie do rozporządzenia „bossa”. Szczepan dał żądane słowo honoru — i wyszedł.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wieczorem tegoż dnia w safianowym gabinecie naczelnego dyrektora zakładów „Excelsior Works” odbyła się nowa wielka narada.