Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/301

Ta strona została przepisana.
— 297 —

— Ho, ho.... Na śmierć chcą nas zagłodzić te psiakoście... Niech ich choróbsko! — mówił jednemu.
Donnerwetter.... — wołał zdaleka do drugiego i potrząsał w powietrzu pięścią wielką, jak głowa ludzka,
— Powiesić oczajduszów! ze skóry obedrzeć! — ryczał za chwilę do jakiegoś gapiowatego Słowaka i kończył energicznem zaklęciem: — Teremtemte!....
Odpowiadano mu równie dosadnemi przekleństwami.
Huczek więc szedł przez osadę coraz głościejszy.... Wódka i piwo odchodziły wybornie u Jeńkinsa i „Papy“. Mózgi się rozgrzewały. Niektórzy zapałuiejei radzili, ażeby odrazu iść na zakłady „Excelsior Works”, palić i rozbijać, — ale propozycya ta nie znajdowała poparcia. Wzgląd na nieodebraną, a właśnie należną „pejdę” powstrzymywał wszystkich.
— Co im, psom, mamy darować naszą ciężką krwawicę!.... — mówili robotnicy.
Inni wprost nie pochwalali żadnych gwałtów. Radzili czekać czwartku i mass-mityngu w miasteczku. Wtenczas dopiero, z pomocą organizacyi „Amalgamated” będzie można rozpocząć strajk spokojny, regularny, jak się patrzy....
Ale tych zakrzyczano.
— Po co czekać?! — wołała większość — ażeby nas tamte łotry wytruli albo wydusili.