Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/31

Ta strona została przepisana.
— 27 —

To przecież ją zmęczyło. Bądź co bądź, w jej życie, dotąd tak spokojne, spadł piorun. Spadł niespodziewanie. Przyjęła go z podniesionem czołem i otwartą piersią. Nie zachwiała się. Ale nie mniej piorun był piorunem, Zburzył, jak sądziła, całą jej przyszłość. Oderwał od nadziei życia, które marzyła sobie tak prostem — i słodkiem.
Przed chwilą, ukochana narzeczona, przyszła małżonka człowieka bez zarzutu, kobieta, która, jak sądziła, miała prawo iść przez życie z podniesionem czołem, żądając od świata czci i szacunku, czuła się teraz — niczem, istotą bez oparcia, z piętnem niezasłużonej hańby, palącem jej twarz.
— Córka skazańca i złodzieja! — huczało jej w uszach.
Musiała przywołać całą siłę woli, ażeby otrząsnąć się z bólu.
Podniosła głowę.
— Posłuchaj, ciociu! — rzekła i odczytała staruszce, ciagle drżącej z żalu, obydwa listy. — Idę teraz — dodała po chwili — wrzucić to na pocztę.... Gdy powrócę, pomyślimy, co dalej.

III.

Przygładziła włosy przed lustrem, włoży na głowę kapelusz — i chciała wyjść. W ostatniej chwili myśl jakaś przemknęła jej przez głowę.