Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/311

Ta strona została przepisana.
— 307 —

Szymulis nabrał do mnie wielkiej serdeczności. Odwiedziłem ich dziury — i przy tej okazyi, ponieważ Ajryszka była bardzo pobożną Metodystką i bardzo się martwiła, że jej chłopcy, choć wysokie, niby dęby, nie były jeszcze chrzcone w nijakiej sekcie; — urządziliśmy im chrzest u jakiegoś sąsiedniego pryczera. Tak i stałem się kumem owego Szymulisa.... Czy rozumie pan teraz?
— Nic a nic....
— Otóż do tego kuma Szymulisa, zaprowadzę sobie moją gołębicę — i tam śród dzikich gór, w prześlicznej, chłodnej jaskini, przybranej w skóry niedźwiedzi, upolowanych przez Szymulisa i jego synków, będziemy mieli miodowe miesiące.... A co, czy nie romantycznie?
I ohydny drab, otworzywszy szeroko trędowatą gębę, śmiał się bezczelnie.
— A więc ty koniecznie chcesz sobie wziąć tę dziewczynę? — zapytał niechętnie Kaliski.
— Naturalnie.... Już w Cleveland, jakeśmy jej „zbuchnęli“ torebkę ceratową z czekami, podobała mi się siarczyście... Gięła mi się w ręku, jak wosk. Zgodziłeś się pan zresztą już dwa tygodnie temu, że to będzie moja nagroda! Czy nie tak?
— Tak.... ale....
— Nareszcie, jeśli panu o to chodzi, mogę panu odstąpić tę gołąbeczkę.... chociaż....