Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/313

Ta strona została przepisana.
— 309 —

— Przypuśćmy.
— Otóż, co robimy?.... — Krótko mówiąc, postaramy się — pod jakimkolwiek bądź pozorem — wywabić późnym już wieczorem jedną z czeczotek — a choćby i obie — w las, a tam już będą czekali z wózkiem trzej młodzi Szymulisowie — i jazda w góry do jaskini.
— No, a jeśli, przypuśćmy, zdarzy się trzecia, nieprzewidziana ewentualność.... jeśli brytany, jak ich nazywasz, cudem jakimś zostaną w domu?
Oczy Zawalidrogi zapaliły się złem światłam.
— Niech się strzegą!.... niech się strzegą! — zawołał, podnosząc rękę — będziemy próbowali ich wyprowadzić gdzieś na outside, a kobietę weźmiemy biłą.... A nie! to się to może skończyć krwawo....
Bolo L. Kaliski znów pobladł. Widocznie wyraz „krew” źle mu działał na nerwy.
— No, no.... nie bój się pan — Ja tam do tego nie będę przykładał ręki. Od czego są te niedźwiadki, synowie starego Szymulisa? A jeszcze lepiej, to pokażemy ich białą chałupkę kilku chłopakom z naszej bandy — i powiemy, że tam siedzą zdrajcy, szpiegi Mallory’ego. Dadzą im pieprzu.... Dadzą!
Zaśmiał się brutalnym, dzikim śmiechem.