Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/326

Ta strona została przepisana.
— 322 —

sich czapkach, ażeby na wszelki wypadek znajdowali się niedaleko niego — byli to trzej młodzi Szymulisowie, którzy jakkolwiek tu nieznani, wmieszali się w tłum rozogniony i razem z nim szaleli — i szybko przedarł się do Townhall. Drzwi urzędowego budynku były otwarte, a w drzwiach stał stary Niemiec, robotnik, obrany tej wiosny na wójta (prezydenta) osady. W ręku trzymał pęk kluczy — i przypatrywał się na pół z trwogą, na pół z ciekawością temu, co się działo na „Skwerze”.
Szymek uderzył go po ramieniu — i rzekł:
— Hans, zadzwoń na alarm...
Niemiec spojrzał na niego zdziwiony.
— Przecież niema pożaru — odpowiedział flegmatycznie.
Oczy Szymka zapaliły się złością.
— Dzwoń, powiadam, bo....
Podniósł grożąco rękę z prętem żelaznym, wyrwanym przed chwilą z jednego z rozbitych wagoników. Niemiec zrozumiał, że niema się co opierać. Nie mówiąc ani słowa, wdrapał się na schodki na lewo — i po chwili z kopułki zaczęły się rozlegać głośne, ponure dźwięki dzwonu....
Przemogły one huk ludzkiej fali.
— Bum.... bum.... bum! — huczało w powietrzu.
Tłum zatrzymał się i na pół umilkł. Oczy wszystkich skierowały się w stronę ratusza....