Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/327

Ta strona została przepisana.
— 323 —

A tam już stał na podwyższeniu, z jakichś pak i beczek, Szymek Zawalidroga.
Kazał on zaprzestać dzwonienia — i zaczął mówić:
— Bracia robotnicy! — krzyczał to po angielsku, to po polsku, plącząc zresztą wyrazy z różnych języków — Dość tych wrzasków i tego szamotania się.... Nadszedł teraz czas do roboty. Pili oni tak długo naszą krew — i my się teraz ich krwi napijemy!
— Napijemy się — huczał w odpowiedzi tłum.
— Dość marudzić. Idźmy na fabryki! Kto ma broń, niech ją bierze i maszerujemy naprzód.... Kto nie ma broni, niech chwyta kij, kawał żelaza, pałkę, co będzie pod ręką.... Szykować się w szeregi i naprzód!
Głos Szymka brzmiał donośnie, rozkazująco.
Tłum zrozumiał, że ma wodza, który go poprowadzi. Wrzało jeszcze wszystko, ale mimowolnie porządkowało się, przygotowywało do — roboty.
Teraz Szymek wyciągnął z za pazuchy jakąś szmatę — i rozwinął ją. Był to czworokątny kawał czarnej tkaniny, w środku którego widniała biała trupia główka i dwie na krzyż złożone piszczele.
— To będzie nasz sztandar! — zawołał uroczyście.