Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/334

Ta strona została przepisana.
— 330 —

sparte trwogą.... Nawet i stary dziad zakrystyan zwlókł się razem z babą ze swej pościeli — i wyczekiwał: co to będzie?.
— Jezu — modlił się ksiądz — daruj im, bo nie wiedzą, co czynią....
I szeptał modlitwę za modlitwą, z oczyma wlepionemi w niebo, zwykle ciemno-błąkitne, dziś ogniste i krwawe.
Naraz z poza drzew, gdzie ukryta była śród zieleni osada X., wytrysnęła w górę kita płomieni.... Podrywała się w górę, jak ptak zraniony, to opadała. Pluła w niebo setkami złotych iskier, to kołysała się od podmuchów wiatru....
Połubajtysowa wpatrzyła się w tę kitę ognia — i uczuła, że robi się jej niedobrze.
— Boże.... — wyszeptała — tam musi być nasz dom.... nasz biały domek.
Opuściła się nieruchoma, blada, jak trup, na jedną z ławek szkolnych, zazwyczaj dla dziatwy służących — i jak małe dziecię, płakała.
— Boże mój! — mówiła — Dziubka tam został.... Co z nim będzie? (Dziubka — tak się nazywał ulubiony kanarek Połubajtysów).
Teraz wybiła godzina jedenasta.
Łuny coraz się stawały ognistsze — Z pomiędzy drzew, naprawo, zaczęły dochodzić jakieś huki i nawoływania. Wiatr powiewał i od czasu do czasu przynosił jakąś zmieszaną