Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/346

Ta strona została przepisana.
— 342 —

Upłynęło kilkanaście minut.
Naraz z różnych stron zaczęły przybywać nowe posiłki. Błyskały śród drzew pochodnie; rozlegały się krzyki.... To byli ludzie z innych osad. Fala ludzka szerokiem kołem zalewała krzaki, wieńczące wzgórze i stanowiące wybrzeże lasu.
Jeśli „Excelsior Works” miały oczy, któremi patrzyły na to mrowie ludzkie, to jednocześnie z trwogi musiało im drżeć serce....
Nowi ludzie nadchodzili z hałasem i gwarem na ustach. Witała ich ponura wieść o pierwszej porażce.
Pokazywano im trupa, opartego o konar wielkiego drzewa, bladego, jak prześcieradło, z wykrzywionemi od konania ustami, oświetlonego krwawym odblaskiem pochodni.... Najtwardsi olbrzymi bledli od przerażenia; ale jednocześnie pięści im się zaciskały — aż do krwi.
Szaleństwo znów chwytało wszystkich.
— Naprzód.... jeszcze raz naprzód! Śmierć nam, albo im! — rozlegało się w tłumie.
Okazał się teraz pośród nich Moskal Aleksiej Iwanowicz. On miał odegrać rolę ich wodza. Mówił krótko, głośno, a spokojnie. On jeden zdawał się być dobrze poinformowany o położeniu w fabrykach. Kazał się im rozsypać, na jak obszerniejszej przestrzeni dokoła zakładów, nie uderzać wielką gromadą,