Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/356

Ta strona została przepisana.
— 352 —

ich w bezpieczne miejsce na parowiec. Popły ną potem w górę rzeki.
I czas już będzie.... istotnie. Płomienie coraz bardziej okalają „Excelsior Works”. Dymy coraz stają się duszniejsze.
Jeszcze minuta....
W tej chwili huk jakiś podziemny, potężny wstrząsnął powietrzem. Był to raczej szereg jęków podziemnych, aniżeli jęk jeden.... Zdawało się, że to ziemia drży. I istotnie, w trzech, czterech miejscach odrazu wytrysnęły z pod ziemi jak gdyby fontanny ognia, kamieni, gruzu. Te ogniotryski, te gejzery żaru, wybuchały w miejscach, gdzie gromadził się najgęstszy tłum napastników.
I leciały w powietrze ciała ludzkie i w ogniu krzywiły się piekielnemi kontorsyami ludzkie twarze. Jak kartacze rozlatywały się w przestrzeli członki ludzkie, krwawe, poodrywane.
— Raz... dwa... trzy... cztery — liczył z podziwem szeryf i pytał: — zkąd to?!
Nagle ten tak silny zwykle człowiek zachwiał się. Zakrył twarz rękoma, ażeby nie patrzeć na okropność tego widowiska: zrozumiał.
— To eksplozye prochu lub dynamitu.... — szeptał do siebie — przypadkowe lub prędzej umyślne. O, jeśli to on zrobił, to nie człowiek, to szatan!