Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/365

Ta strona została przepisana.
— 361 —

rował teraz pracę. Było nadzwyczaj ważnem dla fabryki, ażeby elektryczność nie zagasła, gdyż mogłoby to wywołać najgroźniejsze następstwa. Rozumieli to wszyscy — i pracowali pomimo tamującego im dech niepokoju.
Minuty płynęły za minutami, ciężkie niewymownie.
W miarę, jak rozwijała się opisana w rozdziale poprzednim walka, położenie stawało się coraz bardziej męczącem. Grzmoty strzałów i pomruki tłumu coraz wyraźniej dochodziły do uszu pracujących.... Przez szyby gmachu widać było zapalające się w dali mniejsze budynki i ogrodzenia. Przy świetle pożaru, po za dymem, widzieć nawet było można niektóre epizody rozgrywającego się dramatu.
Dreszcze gorące i zimne przechodziły pracujących.
Wreszcie jeden z nich, młodszy aniżeli inni, nie wytrzymał. Porzucił robotę — i podnosząc ręce do góry, zawołał:
— Nie mogę tu pracować, kiedy tam zabijają naszych!
Przez chwilę zdawało się, że wyniknie ogólny bunt; ale uratował położenie superintendent. Wyjął rewolwer z kieszeni i rzekł:
— W imieniu prawa, aresztuję pana.... A co do reszty panów, czynię was wszystkich odpowiedzialnymi za skutki. Rozumiecie, jak straszne niebezpieczeństwo grozi wszystkim,