Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/371

Ta strona została przepisana.
— 367 —

groźnych niebezpieczeństw.... Szedł naprzód szybko w cieniu budynków, omijając przeszkody, drogą sobie znaną, na prawo, w stronę, gdzie panowała względna cisza i ciemność.... Nie odwracał nawet oczu ku szalejącej na lewo orgii płomieni i gniewu ludowego. Czuł w sercu burzę i ból ogromny. Obejdzie tamtędy naprawo — i pośpieszy na plebanię. Nagle przecież zatrzymał się.
A Połubajtys? — przyszło mu na myśl.
Nie ma prawa zostawiać wiernego i zacnego druha w tem piekle, pośród zbrodniczych zasadzek i szałów tłumu. — W obec tygrysa takiego, jakim się okazał Mallory, nikt już z robotników nie mógł mieć żadnych zobowiązań, żadnych powinności do spełnienia. Powie to Janowi i weźmie go ze sobą.
Rozejrzał się dokoła.
Tam nieco w głębi na lewo wznosi się dom machin, w którym pracuje Połubajtys. Zbliżać się w tamtą stronę, to znaczy zbliżać się ku niebezpieczeństwu, ku miejscu walki.... Nic to. Iść trzeba. Homicz przypomniał sobie Połubajtysową, przyjaciółkę Jadwigi — i spokojnie, bez wahania się, zwrócił krok w tył.
Na wszelki wypadek, dla obrony, ściskał jeszcze młot, którym rozbił przed chwilą przyrząd elektryczny; w kieszeni miał rewolwer.
Szedł krokiem szybkim naprzód.
Teraz przed jego oczyma roztaczał się