Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/373

Ta strona została przepisana.
— 369 —

Naraz w zaciemnionym kącie, na galeryjce tuż obok koła, ujrzał dwie jakieś postacie ludzkie, splecione w uścisku walki. Oparte o lekką żelazną balustradę, wisiały one niemal nad przepaścią. Gdyby spadły na dół, zostałyby w jednej chwili zmiażdżone przez koło.
W jednej z tych postaci poznał Połubajtysa.
Nie namyślał się ani chwili. Zawołał: „Janie! trzymaj się.... idę!” — i poskoczył krętemi schodkami w górę.
Przybył na czas, nie dla Jana zresztą, ale dla jego przeciwnika.
W chwili, gdy znalazł się na galeryjce, Jan już niemal zdusił w swych potężnych ramionach przeciwnika. Ten, na pół zemdlony, leżał na balustradzie; ciężko dysząc, w dłoni miał on dopiero co wystrzelony rewolwer; a Jan stał nad owym człowiekiem z ciężkiem żelazem w ręku.
Jeszcze chwila — i głowa leżącego zostałaby zmiażdżoną.
Ręka Jana wznosiła się już do góry, a oczy jego świeciły dziką nienawiścią. Człowiekiem, który leżał przed mm, był nihilista moskiewski Aleksiej Iwanowicz.
Szczepan zrozumiał.
Poskoczył ku Połubajtysowi i powstrzymał jego rękę, gotową do zmiażdżenia głowy wroga. Namiętność Litwina była jednako-