Brzmiały one, jak następuje:
A więc tamte żółte kartki papieru to były zapiski.... to były ostatnie słowa.... to był testament jej nieznanego ojca, straconego na rusztowaniu przez kata.
Cała krew zbiegła Jadwidze do serca.
Porwała kawałki papieru — i cisnęła je do ust. Jednocześnie, po raz pierwszy od początku tortur moralnych, które przechodziła tego pamiętnego w życiu dnia, wybuchnęła głośnym, spazmatycznym płaczem.
O! ona wie, ona to czuje dobrze.... Ojciec jej nie mógł być winnym. Umarł na rusztowaniu, ale umarł ofiarą fatalnej omyłki sądowej... Jest męczennikiem!....
Myśl rwała się w głowie Jadwigi.
Siedziała nieruchoma w krześle, wsparta o stół, bezwładna, ściskając w dłoni żółte karteczki. Tymczasem mrok zapadał zwolna na jej białą komnatkę. W szarych jego konturach,