Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/405

Ta strona została przepisana.
— 401 —

spadkiem, jak gdyby rodzajem schodów.... I na tym spadku rosły krzaki, a prowadził on aż na dno parowu, do strumienia.
Szczepan zrozumiał odrazu, jak dogodnemi dlań być mogą te schody naturalne.
Znów pochylił się ku Jadwidze... Z niewypowiedzianą delikatnością wziął ją na ręce — i zaczął zstępować na dół. Trudna to była droga, istnie cierniowa.... Owe schody w skale nie były tak dogodne, jak się zdaleka zdawało. Trzeba było nieraz przedzierać się przez splątane kłęby krzaków i cierni; każdy krok nieostrożny mógł go narazić na upadek na skały w dole; gdzieniegdzie występ stawał się tak wązkim, że zaledwo było miejsce na postawienie stóp; wreszcie ręka lewa Homicza, przestrzelona i krwawiąca, utrudniała mu zstępowanie na dół... Te wszystkie przeszkody przezwyciężył. Bólu i umęczenia nie czuł. Jak matka dziecię, piastował ten drogi ciężar na zbolałych rękach — i niewysłowioną błogość przejmowała mu duszę.... Uśmiech słoneczny rozjaśniał mu twarz, gdy nogi ślizgały się po mchu, gdy groził im obojgu śmiertelny upadek ze skał.... Szedł — i marzył.
Myślał sobie:
— Śmierć?... Ha, niech będzie i śmierć... Z nią razem!
Skończyła się wreszcie ta droga trudna. Ciężar swój drogi złożył na skale mchem obro-