Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/408

Ta strona została przepisana.
— 404 —

— Siądź pan tam.... — rzekła głosem słabym i pełnym rzewnego wzruszenia, wskazując Homiczowi głaz o kilka kroków oddalony — i odpowiedz mi pan na parę pytań....
Homicz, który dotąd klęczał, jak winowajca, spełnił jej żądanie.
— Uratowałeś mi pan życie?
— Tak....
— Jesteś pan ranny?
— Zdaje się....
— Opatrzę panu ranę.... inaczej grozi panu śmierć z upływu krwi.
Wykonała, co rzekła, a on poddawał się jej rozkazom, posłuszny i milczący.
Znów usiadła na swym kamieniu. Milczała przez chwilę.
— A teraz.... — rzekła głosem drżącym musimy się rozstać.... na zawsze. Tak jest, na zawsze! Przed chwilą, gdym się obudziła z omdlenia, czułam na czole inojem pański pocałunek.... Rękę moją od ust pańskich oderwać musiałam. Komu innemu powiedziałabym, że to niegodnie, że to haniebnie.... Słabą kobietą jestem, zemdloną byłam. Panu jednak, któryś mnie bronił przed niebezpieczeństwem tyle razy, którego serce znam, przebaczę to zapomnienie.... ale pod jednym warunkiem....
Zatrzymała się. Homiczowi zdawało się, że łzy czuje w jej głosie.