Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/462

Ta strona została przepisana.
— 458 —

wego oddawania się nauce języka polskiego i pomimo licznych lekcyj, udzielanych jej specyalnie przez jakiegoś emigranta profesora z Polski, który dziwnym trafem zabłąkał się do Kansas City. Swoją drogą ten akcent obcy nadawał głosowi „Sarenki” wdzięk duży.
Czytała rzeczy, które ją wcale nie obchodziły: kłótnie rynsztokowe, plotki i potwarze na księży, deklamacye anarchistyczne, pozbawione sensu, korespondencye, wiadomości o rozruchach parafialnych, przedruki ztąd i zowąd pochwytane bez ładu i bez krytyki — słowem to wszystko, co stanowi, na nieszczęście, treść niektórych szpargałów w Ameryce.
Stary słuchał w milczeniu.... Chrząkał tylko od czasu do czasu — i podśmiewywał się.
Naraz „Sarenka” figlarnie zawołała:
— Acha, coś tutaj ciekawszego.... Portret jakiegoś ładnego chłopca.... Jak Bozię kocham, przystojny!
— No.... czytaj.... czytaj.
Zaczęła czytać. Był to znów artykuł o Homiczu, przetłumaczony z jednej z gazet angielskich i opatrzony ryciną od niej pożyczoną. Tego artykułu stary Morski nie słuchał już spokojnie. Kręcił się w fotelu — i co chwila to przerywał jakiemiś wykrzyknikami. Gdy zaś „Sarenka” doszła do zakończenia artykułu, gdzie wymieniony był chicagoski adres Szczepana, porwał się z fotelu.