Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/463

Ta strona została przepisana.
— 459 —

— Ach, ach! — zawołał głośno, a po chwili dodał już spokojniejszym tonem — I mówisz, że tam jest portret?
— Tak....
Wyrwał jej z rąk gazetę — i przez chwilkę przyglądał się wizerunkowi.
Widocznie już wytrzeźwiał....
— A no, moja dziewczyno — rzekł wreszcie — dziś, zaraz musimy ztąd wyjechać. Wybieraj się w drogę.
Podziw wybił się na twarzy „Sarenki”, podziw i niezadowolenie. Zkąd? co? jak? — taka nagła decyzya? Wszakże przybyli tu zaledwo przed trzema dniami i obiecywali spędzić w tem ustroniu jakie pięć lub sześć tygodni. Umyślnie odmówiła udziału w jakiejś wyciecze do koleżanki na wieś, wymyśliła nawet specyalne kłamstewko, ażeby tę odmowę usprawiedliwić.... Tak liczyła na dobrą, serdeczną zabawę ze starym „tatkiem” i z brytanem Zbójem.
Tymczasem wszystko stracone; trzeba wracać do miasta.
— Tatku.... — zaczęła.
Ale stary ani chciał słyszeć. Uszy zatknął — i pochylając się nieco na krótszej, kulawej nodze, prawą tupał gwałtownie.
— Nie.... nie.... nie chcę słuchać, nie mogę słuchać. Czasu nie mam. Interes, nagły i niespodziewany interes zmusza mnie do