Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/488

Ta strona została przepisana.
— 484 —

karb smutku po nagłym a tak fatalnym zgonie dwóch przyrodnich braci i siostry.
Ale z czasem osądzono, że takie ciągłe dążenie do samotności, usuwanie się od ludzi i świata, nie przystoi potomkowi tak wielkiego rodu i przyszłemu właścicielowi tylu milionów. Nazwano go dziwakiem, odludkiem — i przestano o nim myśleć. „Ein Pole” — oto urągliwe przezwisko, które mu nadawali niekiedy buńczuczne pruskie „junkry“. Tylko utytułowane panie, mające córki na wydaniu, zamyślały się nieraz nad tem: o ile właściwym będzie na zięcia ten młodzieniec, tylu obdarzony zaletami, tak utytułowany i bogaty, a jednak tak smutny?
Bo postanowionem było, że bądź co bądź głównym obowiązkiem młodego Felsensteina jest i będzie: ożenić się.
Ostatni potomek rodu, tak niespodzianie i w fatalny sposób przed 4ma laty ogołoconego z najbardziej kwitnących swych gałęzi, miał on przed sobą wielką misyę: ród ten na nowo odbudować, w przyszłość przedłużyć — i przy pomocy małżeństwa, na odpowiedniej wysokości arystokratycznej zawartego, zaszczepić na próchniejącym pniu domu Felsensteinów, nowe latorośle. O tem jego zadaniu powiedział mu ojciec, baron Albert, zaraz po wezwaniu go do Berlina — i od tego jednego żądaniania nie odstąpił. Stary baron chciał Konrada nie