Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/489

Ta strona została przepisana.
— 485 —

raz i nie dziesięć razy przerobić z gruntu, chciałby go mieć podobnym do jednego z ukochanych swych nieboszczyków, do eleganckiego Herberta lub do zuchowatego Ottona; ale usiłowanie to było daremne. Konrad w niczem nie był podobny do swych starszych braci. Ojciec więc odstąpił od tego niewdzięcznego zadania — i pozostawił syna samemu sobie,... Pozwolił mu iść swoją własną drogą, zastrzegł przecież, iż nastąpi chwila, kiedy będzie on musiał uczynić zadość obowiązkom roju — i wstąpić w związki małżeńskie.
To było nieuniknione.
Konrad zgodzić się musiał; wymówił sobie przecież jedno: odroczenie terminu tej ofiary. Prosił o zwłokę kilkoletnią. Baron Albert przystał na to, że o małżeństwie Konrada zacznie się mówić dopiero za lat cztery lub pięć. Na nieszczęście dla Konrada, chwila ta już się zbliżała.
Konrad myślał o niej z trwogą....
Tymczasem żył w ciszy, odosobniony. Przemieszkiwał pół roku w Berlinie, część lata w jednym ze swych zamków w Brandeburgii (do Poznańskiego baron Albert zabraniał mu wyjeżdżać), niekiedy odbywał wycieczki po Szwajcaryi, Włoszech, południowej Austryi itd. Na wyraźne żądanie ojca, przestał praktykować, jako lekarz. Za to pracował energicznie na polu naukowem. W pałacu ber-