Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/498

Ta strona została przepisana.
— 494 —

nie i ogromne pragnienie zgłębienia aż do dna tej strasznej rany, którą w tej chwili odkrył pod błyszczczącym blichtrem swego istnienia.
Wypłakawszy się, udał się Konrad do swej celi — i tam modlił się.
Gdy wrócił do gabinetu, zapadł już wieczór.... Przy blasku świateł gazowych, które zapalił przed chwilą służący, twarz młodego arystokraty zdawała się teraz postarzałą o lat 20: obwisła, pobladła, pożółkła.... Przez tych godzin kilka przeszedł on mękę, która go niemal złamała fizycznie.
Ale za to umysł miał spokojny.
Gdy stanął znów przy biurku, rzekł sam do siebie półgłosem:
— A jednak sprawiedliwość musi być wykonana.... Opatrzność tak chce. Mnie widocznie obrał Bóg za narzędzie!
Siadł i namyślał się przez chwilę. Tak jest.... Ponieważ w całej tej sprawie jest ktoś oskarżony, logicznem będzie najpierw wysłuchać jego obrony.
Wziął pióro — i pisał ręką pewną i silną.
Był to telegram do barona Alberta von Felsensteina, bawiącego od dni paru na polowaniu w dobrach jednego ze swych przyjaciół, węgierskiego magnata. Telegram wzywał starszego barona do natychmiastowego powrotu do Berlina, w interesie niesłychanej wagi.