Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/499

Ta strona została przepisana.
— 495 —
II.

Jesteśmy znów w Ameryce.
Tuż obok Chicago znajduje się ciche i utopione w zieleni przedmieście Evanston, siedziba uniwersytetu i miejsce zamieszkania wielu byznesistów i urzędników, pracujących w samem Chicago.
Godzina 11ta rano.
Szczepan Homicz i dr. Gryziński dopiero co wysiedli z pociągu podmiejskiego — i idą powoli przez jedną z cienistych alei miasteczka. Szczepan wygląda, jak zwykle, tylko z oczu jego bije ożywienie i nadzieja. Gryziński, odkąd go nie widzieliśmy, zmienił się ogromnie. Zupełny teraz z niego „gentleman”. Ubiera się wykwintnie; wygląda bardzo poważnie; mówi z pewnem wyszukaniem.
W tej chwili zatrzymał się — i mówi do Homicza, wskazując laską:
— Tak.... to tutaj.
W poprzecznej alei, w kierunku przez niego wskazanym, znajduje się niewielka murowana willa z pięknym renesansowym frontem, przybranym w marmur, przystrojonym balustradą i całym oplecionym w kwiaty i bluszcze. Wchodzą na ganek willi. Na drzwiach blacha mosiężna — i prosty napis: „R. Robbins”.
Dr. Gryzyński zadzwonił.
Za chwilę, wprowadzeni przez niemłodą, poważną kobietę w białym, tiulowym czepe-