Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/51

Ta strona została przepisana.
— 47 —

Przestaję pisać.... Modlić się pragnę.
Środa. — A więc jutro — szubienica.
....Ostatnia, złudna nadzieja rozbita. Promyk światła, który mi wczoraj zabłysnął — już zagasł. Mimo to chcę być spokojnym.
Chcę podać do wiadomości mojej żony i dziecka to, co rui się dziś znowu zdarzyło, jak najbardziej przedmiotowo; chcę z tego dla nieb wyprowadzić wnioski, jak najbardziej logiczne.
....Przyciskam głowę do zimnej, żelaznej kraty i myślę.
....Tak jest. Ja sam obrony mojego życia i czci już podjąć nie jestem w stanie. Choćbym zakomunikował drugą kartkę Millera memu adwokatowi — cóż ztąd? Czy wznowią mój proces? czy ten świstek niezrozumiały, pisany w obcym języku przez obcego człowieka — i to przez człowieka, który dziś znajduje się niewiadomo gdzie — czyż ten świstek zaważy w obec zebranych przeciwko mnie dowodów, choć tyle, co proch waży w porównaniu z górą? — Nie. — A więc po co zaczynać na nowo beznadziejną walkę?
Po co narażać się raz jeszcze na chłostę pogardy, na szyderstwo?
....A więc nie. Ja sam z tego użytku nie zrobię. Ale przekazuję to wszystko, tę broń, te dwa dowody dziwnie, mojej żonie i mojemu dziecku... Jeśli Bóg zechce, oni po zgonie moim staną się mścicielami czci mojej.
....Wierzę, że to nastąpić może i powinno.
Pan, bez którego wiedzy żadna gwiazda nie gaśnie na niebiosach, ani żaden proch nie przelatuje przez pu-