Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/54

Ta strona została przepisana.
— 50 —

....I to jest jedyny człowiek; który mógłby mnie uratować! Jedyny....
Niczem on dla mnie.
O łaskę prosić nie będę.... Już rzekłem dla czego. Do hańby — nie z mojej winy, nie chcę dołączać własnowolnego upodlenia. Umrę więc, ale tym, którzy — wierzę w to głęboko — będą mścicielami mojego ducha, przekazuję ten spadek.
....Niech idą i szukają tego człowieka. Niech wydobędą od niego dowód, żem niewinny. Niechaj, jeśli to możebne, cześć umarłemu przywrócą.
....To mój testament.
....Żegnam ich — żegnam na zawsze. W duchu, na czoło mej małżonki najdroższej kładę ten ostatni pocałunek, pocałunek śmierci. W duchu przyciskam do serca to moje niewiadome niemowlę, którego nigdy, nigdy już tu na świecie nic poznam.
....Po tem pożegnaniu ze śmiertelnymi, czas porachować się z Panem.
Prosiłem już od paru dni o spowiednika.
Dziś ma przybyć po południu. Czekam go. Tymczasem za książeczką moją powtarzam:
„Ofiara Bogu jest duch strapiony; serca skruszonego i uniżonego, Boże! nie wzgardzisz....“
Środa, godzina 6ta wieczorem.
....Stał się cud. Stało się, czego pragnęło moje serce. Te moje kartki, kreślone w ciężkiej męce i bólu, nie zaginą dla nich.... nie.
Dojść do nich mogą.
Brak mi czasu — wyjaśniam tu w paru słowach.