Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/549

Ta strona została przepisana.
— 545 —

Kiedyindziej przyjąłby tak obcesową propozycyę z pewnem niedowierzaniem. Teraz czuł tylko wdzięczność. Nie wiedział nawet, jak ją wyrazić. Skinął po prostu głową — i za wysokim drabem skierował się ku drzwiom saloonu. Ten ostatni śmiał się w duchu.
Mówił sobie:
— Dobry mi się trafił pomysł.... Po kiego dyabła miałbym za nim latać po różnych dyabelskich wertepach i dziurach, skoro mogę się z nim łatwo zaprzyjaźnić i przywiązać go do siebie tanim kosztem? On wtedy będzie za mną biegał, jak pies na postronku....
Usiedli przy trzecim stole. Wysoki drab zażądał wódki i piwa; a włóczęga przyniósł sobie ze stołu z „free lunchem” potężną porcyę kiełbasy i grochu.
Zajadał, jak ludożerca.
Mdłe światło wiszącej lampy oświetlało zakąt, w którym siedzieli. Twarze obydwu znajdowały się niemal w cieniu. Fundator milczał; widząc wreszcie, że uczta włóczęgi zbliża się do końca, chciał coś przemówić.
Zrzucił kapelusz o szerokich skrzydłach — i wtedy wyraźniej w slabem świetle lampy ukazała się jego nieprzyjemna, czerwona i trędowata twarz.
Włóczęga po raz pierwszy spojrzał swemu fundatorowi prosto w oczy. Spojrzał i oniemiał. Niedojedzony kawał kiełbasy wypadł