Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/569

Ta strona została przepisana.
— 565 —

Teraz Murzyn skłonił się przed nim i zapytał, co będzie robił dalej. Kaliski oświadczył, że gotówby zjeść kolacyę.... I temu jego żądaniu uczyniono zadość. Jadalnia znajdowała się na dole, tuż naprzeciwko ofisu; była umeblowana przyzwoicie, a jedzenie było dość smaczne.
Widocznie z powodu względnie spóźnionej pory, Kaliski obiadował tylko sam.
— Dobrze mi jest — mówił — Jeśli to więzienie, to prawdziwie „pyszne więzienie” — Niech tego Szymka kaczki zdziobią, albo niech go przynajmniej minie szubienica, której jest na pewno dobrze wart.
Po obiedzie Murzyn pokazał Kaliskiemu jego pokoik, bardzo czysty, choć skromny — i zapytał: czy odrazu uda się na spoczynek?
Kaliski odrzekł, że jeśli to zgadza się ze zwyczajami domu, poszedłby jeszcze na kwadrans do ofisu — poczytać gazety.
— Do usług — odrzekł służący, oddał mu klucz i wskazał drogę.
W ofisie i sąsiednim pokoju, który służył niejako za czytelnię, Kaliski znalazł to samo, a nawet liczniejsze towarzystwo, aniżeli przed półtora godziną. Wkrótce o tyle, o ile poznajomił się z niem. Nie mówiono sobie nazwisk, ale — tytuły i godności. Był tam „doktor”, „adwokat”, „dyrektor” i nawet „hrabia”. Towarzystwo bardzo urozmaicone! Były i dwie